piątek, 24 września 2010

Rok w Poziomce - Katarzyna Michalak - cz.2

Fragment II
— Nie chcę stu pięćdziesięciu tysięcy! Potrzebuję jednej dziesiątej, na zaliczkę! Bank tyle żąda, by dać mi kredyt! Przecież ci zwrócę! — prawie płakała, słysząc koleje „nie”. Ostatnie „nie”, bo już nie miała się do kogo zwrócić. Tak naprawdę nie dziwiła się przyjaciołom, że nie chcieli inwestować w tak kiepski interes, jakim była Ewa. Bez pracy, bez oszczędności, bez perspektyw… Dla banku i dla przyjaciół jej zapewnienia: „Przecież zwrócę!” brzmiały mało wiarygodnie, z tym że bank brał w zastaw hipotekę, przyjaciele zaś dostawali samo zapewnienie.
— Kurde, masz trzy domy, na koncie z milion, samochód jak sam Rockefeller, a za dywidendy z giełdy zafundowałeś swoim pracownikom wycieczkę na Bali! Za pięćdziesiąt tysięcy! — krzyczała Ewa do swojego najlepszego kumpla, przynajmniej tak jej się wydawało, że najlepszego, gdy wyczerpała już inne możliwości. Andrzej był jej ostatnią deską ratunku. I ostatnim, do którego zwróciłaby się z jakąkolwiek prośbą, że o pożyczce nie wspominając. Ta deska właśnie powiedziała „nie”. Ona również! — Człowieku, dam ci w zastaw… — Ewa umilkła, myśląc rozpaczliwie, co ona może dać facetowi, który ma wszystko. Chyba tylko siebie. A piętnastu tysięcy to ona warta nie była…
— Odpracujesz to — rzekł nagle.
— J-jak? — zająknęła się, będąc jeszcze myślami przy oddawaniu w zastaw siebie.
— Od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie pewien pomysł. — Andrzej otworzył złotą papierośnicę (kto w dwudziestym pierwszym wieku trzyma w czymś takim fajki?!) i po chwili zaciągał się dymem, wiedząc, jak bardzo Ewa tego nie cierpi. Teraz miał ją w garści i mógł sobie pozwolić na wkurzanie kumpelki. — Chcę założyć wydawnictwo. Ty je poprowadzisz.
— Ja?! — Ewa spojrzała na niego ze zgrozą. — Dlaczego ja?!
— Bo się nadajesz.
Spojrzała po sobie. Ona? Nadaje się?!
— No i jesteś w potrzebie — dokończył, uśmiechając się podle. — Rozkręcisz interes, sprzedasz z zyskiem pierwszą książkę i jesteśmy kwita. — Nawet nie zapytał, co ona na to. Znał Ewę lepiej, niż ona znała siebie samą. Wiedział, że dla domu, dla własnego miejsca na ziemi, którego ją pozbawiono w brutalny sposób, jest gotowa uczynić wszystko. Nie „prawie wszystko”, lecz dokładnie tak: wszystko. Cenił ją jednak na tyle, by tego „wszystkiego” nie żądać. Chciał li tylko rozkręcenia wydawnictwa i sprzedania z zyskiem jednej książki.
Musiała się otrząsnąć z zaskoczenia, bo spytała konkretnym tonem:
— Jak wysoki ma być to zysk?
— I taką cię lubię. — Uśmiechnął się po raz drugi.
— Jeśli mnie lubisz, to zgaś tego peta!
— Od dziś jestem twoim szefem i mogę robić, co mi się podoba.
— Spróbuj, to cię o molestowanie oskarżę.
— Ej! — wykrzyknął oburzony — nie mam zamiaru nastawać na twoją cześć!
— Powiesz to w sądzie, akurat ci uwierzą. — Tym razem ona się uśmiechała. Tak samo złośliwie, jak Andrzej przed chwilą.
— Pax! Pax! — Uniósł ręce, wyrzucając papierosa. — Wchodzisz w to?
— Wchodzę — odparła bez dalszych wahań. To mogło być ciekawe wyzwanie. No i pewne pieniądze, bo o Andrzeju można było mówić różnie, ale słowa dotrzymywał.
— Dziś będziesz miała forsę na koncie. Od jutra zaczynasz pracę.
Ewa skinęła głową.
— A co będę robić?
Wzruszył ramionami.
— Skąd ja mam wiedzieć. To, co robią wydawcy!

c.d.n

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz