poniedziałek, 6 grudnia 2010

"Zima w Poziomce" Katarzyna Michalak

Dziś Mikołaj, dziś nie ma przegranych :O) Specjalnie dla Was od Katarzyny Michalak nowy felieton:


ZIMA W POZIOMCE

Nie powinnyśmy być zaskoczone – my Poziomkowe kobiety – że mniej więcej w listopadzie, czasem wcześniej, już w październiku, a niekiedy trochę później, w grudniu, no nieważne kiedy, ale na pewno po jesieni nadejdzie zima. A z nią, jak przystało na globalne ocieplenie, mrozy takie, że włos przymarza do czapki, a powieki do gałek ocznych. Ale jesteśmy. Zaskoczone. Jak co roku drogowcy.
Tydzień temu nas zasypało. Takie zaskoczone.
Ja, pani na Poziomce, byłam zdumiona nie tyle opadami śniegu (mam wyobraźnię, mam też niezłą pamięć), co tym, że… jest prąd! Alleluja! Nie zamarznę pod naciągniętą na głowę kołdrą, modląc się gorąco o wiosnę (bo nadal, jak przystało na XXI wiek ogrzewam domostwo prądem).
Sajgonki – Gapu i Pepsi – były zdumione, że brązy i zielenie nagle zbielały! Łał, ale radocha! Można kicać po całym ogrodzie, tarzać się w białym puchu, ryć nochem w tym zimnym czymś i łykać łapczywie lodowe pyszności! Pani zasłała stajenkę grubą warstwą pachnącego siana (może zawieruszy się z nim któraś ze świnek morskich i fajnie będzie ją przydepnąć?), żeby nam pupy nie przymarzły do ziemi, ale ja – Pepsi-pies i tak jestem gotowa na długą mroźną zimę, bo zrobiłam WIELKI I OGROMNY PODKOP. Podkop prowadzi… nie wiem właściwie dokąd, bo jeszcze go nie skończyłam. I nie wiem, po co go w ogóle wykopałam, ale na zimę robi się chyba podkopy. Robi się, no nie?
Kuropatki, trzy, które wychowałam od jajka, też były nieco zaskoczone: jeszcze wczoraj grzebały, niczym domowe kury, w zasłanej sianem ziemi, szukając rozsypywanych co dzień ziaren słonecznika (w miseczce mają granulat dla kuropatek, ale rozpieszczam te moje wyrośnięte kurczęta słonecznikiem i płatkami owsianymi), a dziś łapy przymarzają do podłoża! Ale śnieg jest taaaki fajny! Można się w nim zakopać, jak w sianie i wtedy wygląda się jak rasowa, polna kuropatwa. A nie jakaś tam udomowiona. O, pani przyniosła miskę z czymś dobrym, trzeba się trochę popopisywać. I już śliczne błękitno-jarzębiate ptice fruwają po całej wolierze, zerkając, czy aby na pewno patrzę i podziwiam. Patrzę i podziwiam. Nigdy bym nie przypuszczała, że kuropatwy, synonim małego szarego ptaka, są tak piękne, tak pełne wdzięku i tak sympatyczne.
Na koniec świnki morskie. Dwie. W lecie wyeksmitowałam je na dwór, do wielkiej woliery zbudowanej dla kuropatek. Jest piękna, rozległa (ze dwa razy większa niż moja łazienka) i bezpieczna, żaden drapieżnik nie dobierze się do moich zwierzaków, pomyślałam więc, że świnkom będzie w niej równie fajnie, co ptakom. I jest. Z kuropatkami dogadały się w ciągu paru dni. Kuropatki bronią ziaren słonecznika, świnki marchewki, jabłka czy cykorii. Granulat jedzą wszystkie razem z jednej miski (to dopiero widok: dwie egzotyczne prosianki i trzy stanowczo polskie ptaki). Żyły sobie w piątkę do pierwszych przymrozków. Świnkom tylko różowe pięty migały, gdy zakopywały się po uszy w sianie, ciągnąc za sobą marchewkowe skarby. Któregoś dnia prosinaki się jednak zdziwiły: zamiast woliery – klatka, tak bardzo ciasna po rozległej przestrzeni. Zamiast kuropatek-kumpelek – czarny nochal Pepsi, gdy w mróz nocuje w domu. Świnki wyglądają przez kraty, niczym więźniowie Alcatraz i widzę w ich czarnych paciorkowatych oczach to, co o czym myślimy wszystkie Poziomkowe kobiety: byle do wiosny!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz