Dziś Mikołaj, dziś nie ma przegranych :O) Specjalnie dla Was od Katarzyny Michalak nowy felieton:
ZIMA W POZIOMCE
Nie  powinnyśmy być zaskoczone – my Poziomkowe kobiety – że mniej więcej w  listopadzie, czasem wcześniej, już w październiku, a niekiedy trochę  później, w grudniu, no nieważne kiedy, ale na pewno po jesieni nadejdzie  zima. A z nią, jak przystało na globalne ocieplenie, mrozy takie, że  włos przymarza do czapki, a powieki do gałek ocznych. Ale jesteśmy.  Zaskoczone. Jak co roku drogowcy.  
Tydzień temu nas zasypało. Takie zaskoczone.
Ja,  pani na Poziomce, byłam zdumiona nie tyle opadami śniegu (mam  wyobraźnię, mam też niezłą pamięć), co tym, że… jest prąd! Alleluja! Nie  zamarznę pod naciągniętą na głowę kołdrą, modląc się gorąco o wiosnę  (bo nadal, jak przystało na XXI wiek ogrzewam domostwo prądem).
Sajgonki  – Gapu i Pepsi – były zdumione, że brązy i zielenie nagle zbielały!  Łał, ale radocha! Można kicać po całym ogrodzie, tarzać się w białym  puchu, ryć nochem w tym zimnym czymś i łykać łapczywie lodowe pyszności!  Pani zasłała stajenkę grubą warstwą pachnącego siana (może zawieruszy  się z nim któraś ze świnek morskich i fajnie będzie ją przydepnąć?),  żeby nam pupy nie przymarzły do ziemi, ale ja – Pepsi-pies i tak jestem  gotowa na długą mroźną zimę, bo zrobiłam WIELKI I OGROMNY PODKOP. Podkop  prowadzi… nie wiem właściwie dokąd, bo jeszcze go nie skończyłam. I nie  wiem, po co go w ogóle wykopałam, ale na zimę robi się chyba podkopy.  Robi się, no nie?
Kuropatki,  trzy, które wychowałam od jajka, też były nieco zaskoczone: jeszcze  wczoraj grzebały, niczym domowe kury, w zasłanej sianem ziemi, szukając  rozsypywanych co dzień ziaren słonecznika (w miseczce mają granulat dla  kuropatek, ale rozpieszczam te moje wyrośnięte kurczęta słonecznikiem i  płatkami owsianymi), a dziś łapy przymarzają do podłoża! Ale śnieg jest  taaaki fajny! Można się w nim zakopać, jak w sianie i wtedy wygląda się  jak rasowa, polna kuropatwa. A nie jakaś tam udomowiona. O, pani  przyniosła miskę z czymś dobrym, trzeba się trochę popopisywać. I już  śliczne błękitno-jarzębiate ptice fruwają po całej wolierze, zerkając,  czy aby na pewno patrzę i podziwiam. Patrzę i podziwiam. Nigdy bym nie  przypuszczała, że kuropatwy, synonim małego szarego ptaka, są tak  piękne, tak pełne wdzięku i tak sympatyczne.  
Na  koniec świnki morskie. Dwie. W lecie wyeksmitowałam je na dwór, do  wielkiej woliery zbudowanej dla kuropatek. Jest piękna, rozległa (ze dwa  razy większa niż moja łazienka) i bezpieczna, żaden drapieżnik nie  dobierze się do moich zwierzaków, pomyślałam więc, że świnkom będzie w  niej równie fajnie, co ptakom. I jest. Z kuropatkami dogadały się w  ciągu paru dni. Kuropatki bronią ziaren słonecznika, świnki marchewki,  jabłka czy cykorii. Granulat jedzą wszystkie razem z jednej miski (to  dopiero widok: dwie egzotyczne prosianki i trzy stanowczo polskie  ptaki). Żyły sobie w piątkę do pierwszych przymrozków. Świnkom tylko  różowe pięty migały, gdy zakopywały się po uszy w sianie, ciągnąc za  sobą marchewkowe skarby. Któregoś dnia prosinaki się jednak zdziwiły:  zamiast woliery – klatka, tak bardzo ciasna po rozległej przestrzeni.  Zamiast kuropatek-kumpelek – czarny nochal Pepsi, gdy w mróz nocuje w  domu. Świnki wyglądają przez kraty, niczym więźniowie Alcatraz i widzę w  ich czarnych paciorkowatych oczach to, co o czym myślimy wszystkie  Poziomkowe kobiety: byle do wiosny!
 
 
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz