To ogromna przyjemność dla mnie gościć tak wspaniałą i znaną pisarkę!
Dziękuję Pani Grażynko!
Grażyna Plebanek
powieściopisarka, autorka opowiadań,
dziennikarka. Pytana, czy pisze o sobie, odpowiada, że nie, bo: nie jest
mężczyzną („Nielegalne związki”), wiejską młodocianą filozofką
(„Przystupa”), czterema zbuntowanymi dziewczynami („Dziewczyny
z Portofino”), godzącą role życiowe Nadkobietą („Pudełko ze szpilkami”).
Nałogowo podróżuje. Warszawianka, na pięć lat przeniosła się do
Sztokholmu, obecnie mieszka w Brukseli. Jej ideał kobiecej urody to
bohaterka książek Terry Pratchetta, Niania Ogg, której twarz
przypominała „szczęśliwe, pomarszczone jabłko”.
Abc...Grażyny Plebanek
Bruksela… Miejsce, gdzie chcę być. Odnalezione, po nomadycznych
poszukiwaniach. Nie patrzę na Brukselę jako turystka, omijam szlaki eurokratów,
nie wchodzę w sprawy belgijskie, trzymam się z dala od kręgów polonijnych. Mam
swoje miejsce w warstwie międzynarodowej, stąd czerpię soki, tu zaprzeczam
stereotypowi, jakie mają na nasz temat nie-Polacy. Wyjechałam z Polski z
ciekawości, a nie z musu, należę do pokolenia „bez kompleksów”, doceniam walory
polskości, a w Europie czuję się u siebie. Lgnę do ludzi, którzy, jak ja,
wierzą w otwartość, a nie zapiekanie się w lokalności. Chociaż rozumiem, że
„małe ojczyzny” dają niektórym poczucie bezpieczeństwa. Mnie one duszą,
potrzebuję więcej przestrzeni.
Chciałabym jeszcze... I jeszcze i jeszcze. Poza schematami, wbrew temu, jak się
mnie widzi. Jestem kobietą, pisarką, a lubię wchodzić tam, gdzie nie ma miejsca
dla kobiet, czy pisarek. Dlatego nie ma u mnie „chciałabym jeszcze”. Jeśli czegoś
chcę, to to robię.
Dom kojarzy mi
się z... ludźmi, których kocham i którzy
mnie kochają. Broń boże z budynkiem, ścianami, czy kilimami.
Elle… Elle Macpherson, czyli „The Body”, czyli „Ciało” (modelka
popularna w latach 80tych). Za tym imieniem i przezwiskiem kłębi mi się sporo skojarzeń,
bo z jednej strony „elle” czyli „ona” to nie tylko ciało, ale z drugiej, ciało
jest ogromnie ważne. Ciało prawdziwe, przeżywające, wskazujące nam drogę, z
nami współdziałające. Nie ciało estetyzowane. Okropnie się denerwuję na
tendencję do upiększania kobiecych ciał kosztem ich męczenia - operacje
plastyczne, botoks, tzw. chirurgia estetyczna, która kobiety kroi bez potrzeby.
Widzę piękno w mądrych oczach, a nie policzkach sparaliżowanych jadem
kiełbasianym.
Felietony… lubię krótką formę (felietony), podobnie, jak bardzo długą
(powieści). Jak to kobieta ekstremów.
Gotowanie… love-hate relationship. Potrafię, ale mi się do tego nie
pali. Jeśli w ogóle, to dla siebie i tych, których kocham. Ci, których lubię, nie budzą we mnie
inspiracji gastronomicznej, dlatego tzw. „gotowanie dla znajomych” odpada.
Harmider… wewnętrzny powstaje, gdy biega się na przyjęcia i spotyka
setki osób. Naskórkowe kontakty (jako dziennikarka miałam je wpisane w zawód)
kojarzą mi się z wesołym miasteczkiem, zmorą mojego dzieciństwa. Wolę kontakty
bilateralne.
Istota… do niej zmierzam, wgryzam się, brnę, biegnę. Tylko istota
rzeczy się liczy, reszta to warstwa lukru.
Jutro… jest dziś. Planowanie jest aroganckie.
Kochać to... och, temat rzeka! Kto kocha, ten wie, że to umie. Tego się
na kursach menadżerskich nie da nauczyć.
Lubię... się pogapić. Rzadko się to udaje, bo życie dba, żebyśmy
byli wkręceni w odpowiednie tryby, ale kiedy uda się na moment zatrzymać, można
dotknąć czegoś naprawdę istotnego.
Łzy… dać im lecieć, a potem o nich zapomnieć i iść dalej. Jest
inne wyjście?
Marzenia… przywilej dzieciństwa, nastoletniości i tej części nas,
która nie zamierza dorosnąć.
Staroświeckie, a więc urocze, mnie się kojarzą muliście. Chyba, że dają
kopa do działania.
Nawyk… zahaczenie w rzeczywistości, półka skalna w codziennej
wspinaczce, chwila na odpoczynek. Nie pielęgnuję swoich, to przywilej ludów
osiadłych.
Opinie… niech sobie będą.
Piszę... no tak, jak to pisarka. Konstruuję rzeczywistości, w
których oby jak najwięcej czytelników dobrze się czuło. Mówiąc „dobrze”, nie
mam na myśli tylko „wygodnie”, ale tak, żeby coś w związku z tym poczuli.
Rodzina… składa się z tych, z którymi czujemy związek. Biologiczne
więzy nie są tu drogowskazem, grupy, które męczą się ze sobą z powodu wspólnych
przodków to nie moja bajka. Rodzina to ci, którzy się naprawdę kochają.
Sztokholm… północ ma w sobie moc. Ale i twardość, która może
przygnieść. Dla Słowianina to emocjonalny survival.
Trudno jest... trudno bywa. Nie ma się co na tym koncentrować.
Uroda… w spojrzeniu, w dłoniach, w sposobie mówienia. W czynach.
Vanfleteren… czarno-białe piękno. Fotografie Stephana Vanfleterena
bywają okrutne, a jednocześnie czułe. Widać w nich ludzkie ambicje, ale i
kruchość. Łapią za serce, szarpią.
Wracam... Rzadko. Bardziej kierunek „naprzód”.
Zagranica… Dziwne słowo. Kiedyś „zagranica” to było coś poza Polską, ale
teraz to moja rzeczywistość. „Zagranica” zakłada obcość, a ja jej nie czuję, bo
tak się kieruję, żeby być u siebie. Geografia nie ma tu nic do rzeczy. Tu,
gdzie odnalazłam swoje miejsce, tu jestem u siebie. Obcość to dla mnie sprawa
mentalności. Jeśli spotykam dorobkiewicza czy karierowicza (uwielbiam
określenia rodem z „Kariery Nikodema Dyzmy”!) to jest mi bardziej obcy niż
znajomy Afrykańczyk. Bo różnica kultur jest do pojęcia i zaakceptowania, ale
różnica priorytetów życiowych to przepaść.
Żal… ale o co? Nie miewam. Miałam kiedyś psa, od którego
nauczyłam się tego wyjątkowego ruchu strząsania z siebie niepotrzebnych rzeczy
(u psa: wody, liści, paprochów). Pamiętam, jak stawał pewnie na czterech
łapach, po czym jego ciało na chwilę zmieniało się w ruchliwy korkociąg, od
czubka pyska po czubek ogona. Wychodził z tego czyściutki, z napuszoną sierścią
i bardzo zadowolonym wyrazem pyska. Ten ruch wykonuję wewnętrznie, jak mnie coś
lub ktoś wkurzy.
***
Miło mi było poznać Autorkę i jej punkt widzenia na pewne sprawy.
Jeszcze milej było panią Grażynkę gościć w moich skromnych internetowych progach.
Dziękuję serdecznie, że zechciała Pani znaleźć dla mnie czas, choć wiem, że jest Pani bardzo zapracowana!
Po stokroć dziękuję!
Fotografie autorstwa pani Marty Wojtal.
Zakaz kopiowania.
***
KONKURS
Zapraszam Was do udziału w konkursie.
REGULAMIN:
1. Organizator: organizatorem konkursu jest właścicielka bloga "Sabinkowe czytanie..." czyli sabinka.t1
2. Czas trwania konkursu: konkurs trwa od dziś tj.
10 grudnia 2012 roku do 20 grudnia br.
Wyniki pojawią się w ciągu trzech dni roboczych od zakończenia konkursu.
3.Nagrody: Nagrodą w konkursie jest egzemplarz książki
"ZACHCIANKI. Dziesięć zmysłowych opowieści"
4. Sponsorem nagrody jest
Wydawnictwo Świat Książki.
5. W konkursie może wziąć udział każda chętna osoba, która odpowie na pytanie i pozostawi swój adres mailowy.
6. Aby wziąć udział w konkursie wystarczy odpowiedzieć na pytanie:
Gdybyś musiał/a opuścić obecnie zamieszkiwany kraj i zacząć wszystko od nowa w innym miejscu, to jakie Państwo byś wybrał/a i dlaczego?
7. Odpowiedzi na pytanie proszę umieszczać w komentarzu pod tym postem.
8. Jury: czyli sabinka.t1 - właścicielka tego bloga wybierze najlepszą, a jednocześnie najciekawszą odpowiedź, w razie trudności głos decydujący będzie należał do sponsora nagrody.
9. Zwycięzca zostanie powiadomiony poprzez wiadomość e-mailową.
10. Reklamacje: będą uwzględniane tylko w ciągu trzech dni od ogłoszenia wyników.
Dziękuję Wydawnictwu i Agnieszce za ogromną pomoc.
Czytając wywiad zastanawiałam się, skąd ja tą panią znam, bo nazwisko kołatało mi się, gdzieś z tyłu głowy. I dopiero jak zjechałam na dół skojarzyłam, no przecież czytałam Zachcianki. Cudowne ABC, pani Grażyna to ciekawa indywidualność.
OdpowiedzUsuńJustyna doprawdy tylko stąd?:)
UsuńNaprawdę, nigdy wcześniej nie rzuciło mi się w oczy nazwisko. Jako dziennikarki nie kojarzę, telewizję zazwyczaj omijam szerokim łukiem, prasy nie śledzę na bieżąco, choć chciałabym. Więc tak, naprawdę :)
UsuńSwoją drogą dzisiaj ano rozmawiałam z moją mamą, która przeglądając półki z książkami, zapytała, a kto to ten Wiśniewski, masz aż trzy jego książki? Zrobiłam wielkie oczy i zapytałam - nie słyszałaś o Samotności w sieci. A ona na to - a skąd! Powinnam? Sama mam żywy dowód na to, że nie każdy zna każdego :)
Co polecasz w pierwszej kolejności?
Pozdrowienia dla Twojej mamy :)
UsuńA kto to Wiśniewski??? Ten piosenkarz? Ostatnio usłyszałam :)
Prawda, nie każdy zna każdego, nie zawsze musimy gustować w tej samej literaturze i tych samych autorach. Cieszę się, że mogłam przybliżyć kogoś kogo nie znasz :)
No ja wiem dziewczyny, że nie tylko wydało mi się to dziwne, bo książki Plebanek dość głośne bywają i omawiane (szczególnie ostatnia!) z racji takiej, że częstotliwość ich pojawiania się jest mała:) A ostatnio nawet WAB wznawiał! No i zdziwiłam się pewnie, bo to jedna z moich ulubionych polskich autorek (a tych nie maa dużo) .... jeśli nie ulubiona:) jestem tym bardziej zadowolona ze spotkania na żywo z Panią Grażyną (które opisałam w jednym z numerów magazynu Archipelag).
UsuńWiśniewski? Mogłabym powiedzieć, że jedynie z Samotności kojarzę:)
Odpowiedź jest jedna i prosta - Włochy. Tyle się książek o tym kraju naczytałam, że serduszko mocniej zabiło i zakochałam się na amen. Co mnie w tym kraju pociąga? Oj wiele tego. Zatem klimat łagodniejszy niż w Polsce, wspaniała kuchnia, którą eksperymentuję i poznaję, zabytki, kultura, obyczaje. No i ludzie -mili, gościnni, sympatyczni, otwarci, lubiący biesiadować. Myślę, że w Italii zadomowiłabym się szybko i na dobre. I zwiedzała ją od Alp po Sycylię. Z mp3 na uszakch i cudną włoską muzyką. Bo ten melodyjny język coś uroczego w sobie ma.
OdpowiedzUsuńMiło było przeczytać tę rozmowę! Bardzo lubię pióro Grażyny Plebanek, z niecierpliwością czekam na kolejną powieść!!
OdpowiedzUsuńCzytałam "Dziewczyny ..." i pamiętam, że bardzo mi się ta książka podobała, cieszę się, że przybliżyłaś nam osobę autorki!!!
OdpowiedzUsuńCo do konkursu mam wielki problem i nie wiem co napisać, chociaż bardzo chciałabym książkę przeczytać... jednak moim miejscem na ziemi jest Polska, jestem ogromną patriotką, i lokalną, i w ogóle, nie oceniam innych, którzy wyjeżdżają, bo to ich życie i ich sprawa, ale ja i mój mąż wyschlibyśmy na wiór poza granicami Polski na dłuższą metę. Uwielbiam podróżować, ale w tych wycieczkach naszych najpiękniejszy jest czas, gdy z walizkami, umęczeni i opuchnięci, niebywale zmęczeni wracamy do naszego kochanego, małego miasteczka i do naszych dzieci!!! Tu jest nasz ciasny, ale własny, choć na razie jeszcze banku, KĄT. Byłam we Włoszech, ale tam nie mogłabym mieszkać, bałabym się tego nienormalnego dla mnie klimatu, wolę równiny. Byłam w Chorwacji, lecz tam na sto procent nie mogłabym żyć, w pamięci mam ciągle tylko te dziury w budynkach po kulach... Byłam we Francji i jeśli gdzieś musiałabym już osiąść to ewentualnie tam... ale nie jestem przekonana... podoba mi się tamtejszy klimat, taki specyficzny, cudowne zabytki... ale Polska to to co kocham miłością niezmienną!
Nowa Zelandia! Drewniana chata z kamiennym kominkiem, zielone wzgórza, strome fiordy, dzikie konie,.... Wtedy mogłabym przygarnąć każdego niechcianego psa lub kota i dać mu dom z dużym ogródkiem;) Żyłabym z dala od ludzi a blisko przyrody, bo jej akurat można zaufać.
OdpowiedzUsuńWybrałabym Laos (Azja). Jest to kraj prawie w całości porośnięty lasem. W tym miejscu czas płynie dużo wolniej, niż gdziekolwiek indziej. Nic się nie stanie, jeśli zapomnisz, że po południu miałeś odwiedzić przyjaciela - prawdopodobnie on też o tym zapomniał, a jutro przecież też jest dzień. Kraj, w którym na własnym podwórku spotkasz słonia. Kraj, w którym mimo 40 stopni Celsjusza (w cieniu) mieszkańcy się nie pocą! Byłoby cudownie pobyć wśród ludzi, którzy nie mają pojęcia, że za granicami ich kraju jest jakiś inny, odległy świat. Wielu rzeczy nie wiedzą (jak choćby tego, że Ziemia jest okrągła), nie znają Elvisa Presleya ani Michaela Jacksona, a jednak są szczęśliwi. I jeszcze taka jedna, oczywista zaleta: Laos nigdy nie widział śniegu, a temperatura w zimie nie spada poniżej 22 stopni na plusie. Tam, w cieniu posągów Buddy, mogłabym zapomnieć o wszystkim i zacząć od nowa, podziwiając codziennie zachody Słońca nad rzeką Mekong. A potem zajadać świeżo złowione i usmażone rybki z tejże rzeki :)
OdpowiedzUsuńhan.kwasna@gmail.com
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNajchętniej przeniosłabym się nie tylko w miejscu, ale i czasie. Zakładając słuszność przewidywań science fiction i teorii informacji, zdecydowałabym się na okres po Akceleracji, kiedy to cały nasz Układ Słoneczny jest ogromnym komputerem, a my, maluczcy, zbinaryzowaną wersją modelu biologicznego, mającą nieskończona ilość istnień i form. Wydaje się, że powyższe broni się samoistnie, więc wyjaśniać powodów nie będę.
OdpowiedzUsuńW przypadku ograniczenia wyboru jedynie do czasów teraźniejszych, wybrałabym wybudowanie małej, drewnianej, dobrze ogrzewanej(!) chatki w Finlandii gdzieś na skraju lasu nieopodal jeziora. Za uzasadnienie niech posłuży to to małe wyliczenie: nieskończone połacie lasów, scenerie Lappi, dobra muzyka na wysoko rozwiniętej technologii, przyjazna polityka państwa.
cos226@gmail.com
Francja! Oklepana i oczywista? Może, ale to tam od małego mnie coś przyciągało. Marzyło mi się, że będę baletnicą mieszkającą w Paryżu. Patrząc na siebie teraz mogę się jedynie z tych marzeń głośno śmiać, ale... sentyment do miasta miłości pozostał. I gdy je w końcu odwiedziłam - o dziwo! - nie zawiodłam się ani troszeczkę. A zawsze mam tak, że gdy się nastawię na coś pozytywnie to kończy się to klapą.
OdpowiedzUsuńMiasto jest przepiękne, przeszłość przeplatana dniem codziennym jest urocza. Kamienice, zabytki i nagle szklane wieżowce. Wszystko mi tam pasowało. Szczególnie te "turystyczne" miejsca - Luwr, wieża Eiffla czy Sacre Coeur. Nie miałam nic przeciwko byciu turystką. A gdy do tego jeszcze jakiś człowiek na ulicy obdarzył mnie uśmiechem. Wow! To było takie miłe :) No i ta pogoda, ten żar lejący się z nieba. Ja to naprawdę lubię :)
Więc na pewno w przyszłości nie pogardzę miłym Francuzem i chętnie dla niego nauczę się francuskiego - gdyż dotychczas nie miałam okazji ^^
zapomniałabym: marta_kusz@wp.pl
UsuńGdybym mogła wybrać wybrałabym Hiszpanię, ponieważ ma cieplejszy klimat od Polski. Poza tym chciałabym na własne oczy zobaczyć wiele zabytków m.in. Alhambrę w Grenadzie czy też dzieła słynnego katalońskiego architekta Antonio Gaudiego tj. kościół Sagrada Familia w Barcelonie. Poznałabym bliżej historię dokonań Maurów oraz tamtejsze potrawy. Udałabym się na pokazy flamenco i pasodoble. Nauczyłabym się władać płynnie hiszpańskim...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
magkasprzak@wp.pl
Ja chiałabym do Anglii, dokładnie do Haworth. ...te brukowane uliczki, którymi przechadzały się siostry Brontë... Niewielka mieścina, położona przepięknie między wzgórzami. Małe domki z szarego kamienia, kamienne murki, dachy kryte często gontem z łupka. Malutkie okienka, małe pomieszczenia. Skromne, ale bardzo zadbane przydomowe ogródki....i najważniejsze....dzikie wrzosowiska, które rozciągają się tam.
OdpowiedzUsuńzapomniałam o mailu wiki03@gmail.com
OdpowiedzUsuńNiby takie proste, a takie trudne pytanie. Bo niby w końcu wiem, że kupimy dom w Czechach i na emeryturze będziemy tam mieszkać, ale przecież to jest mój ukochany kraj na dostatnią starość, spokojną emeryturę bez podatków, w mało zaludnionej wsi, w domu kupionym po ludziach, którzy zostawili tam "cząstkę siebie", pewnie będzie do kapitalnego remontu, ale nowy odpada w przedbiegach.
OdpowiedzUsuńJednak też wiem, jestem pewna, że nie jest to kraj do którego wyjechałabym z przymusu, by zacząć wszystko od nowa, myślę też, że i od zera, gdzie musiałabym się ciężką pracą dorabiać wszystkiego. W Czechach byłoby ciężko, zdaję sobie z tego sprawę. Dlatego w tym wypadku wybrałabym Norwegię albo Niemcy. W całej swej marzycielskości stoję twardo na ziemi i jestem realistką. Tam byśmy żyli, pracowali, stworzyli swoje domowe ognisko i byli szczęśliwi. Żylibyśmy jak teraz marzeniami i dążyli do ich realizacji, że kupimy dom w Czechach i spokojną starość spędzimy w miejscu, które tak dawno temu ukochaliśmy.
udebulduzur@gmail.com
Z "pewną taką nieśmiałością" i obawą, że zostanę posądzona o nadmierną ckliwość, zdecydowałam się jednak (w ostatniej chwili) dodać swoją "mamusiną" odpowiedź. Otóż uważam, że "tam dom Twój, gdzie serce Twoje" - a moje od dwóch lat, cytując kogoś mądrzejszego "biega poza moim ciałem"... ergo - prawdopodobnie mogłabym zamieszkać w dowolnym państwie, byleby był ze mną mój synuś i był tam szczęśliwy!
OdpowiedzUsuńBiorąc pod uwagę, że najwięcej radości daje mu obecnie kontakt z bliższą i dalszą rodziną i znajomymi dziećmi obszar poszukiwań zawęziłabym jednak do krajów ościennych. Tak, żeby łatwo było w każdej chwili spakować misia do bagażu podręcznego i w kilka godzin znaleźć się wśród "starych kątów" lub zaprosić kogoś stąd w odwiedziny.
Z kolei jako że niezbędny do prawidłowego rozwoju uważam kontakt z kulturą, słowem mówionym i pisanym, wybrałabym państwo, w którym używany i/lub popularny jest język zrozumiały dla mnie i możliwy do opanowania w krótkim czasie dla dwulatka (a który nie jest:P) - najchętniej angielski.
Aby zapewnić maksimum swobody w dalszym wyborze ścieżki życia, wolności wypowiedzi, wyznania i również, być może, samodzielnej decyzji co do kolejnego własnego miejsca na Ziemi musiałby być to kraj demokratyczny i przynajmniej do pewnego stopnia liberalny.
A przy okazji jako miłośniczka przyrody chcąca wychować małego ekologa najchętniej przeprowadziłabym się gdzieś, gdzie pod dostatkiem jest zieleni, miejsc na długie spacery, swieżego powietrza...
[tu mała dygresja - czytając wypowiedź Hani przez chwilę rozmarzyłam się podróżniczo i mignął mi przed oczyma taki uroczy obraz życia w niecywilizowanej zieloności jakiegoś egzotycznego zakątka... Albo nawet całkiem cywilizowanej, ale wyśnionej, bo na razie zupełnie nieosiągalnej Nowej Zelandii:) Ale to przecież na końcu świata! I co bym zrobiła, gdybym nagle poczuła, że po prostu muszę wypłakać się siostrze w rękaw, albo mamę mocno przytulić? Mimo różnych wspaniałych osiągnięć techniki przez Internet czy telefon się po prostu nie da]
Tak czy inaczej mimo pozornego otwarcia na świat i jego możliwości, szeroki początkowo wachlarz państw-kandydatów szybko zawęził mi się do zaledwie kilku. Zmuszona więc wybierać decyduję się na Szwecję (całkiem niezależnie od wypowiadającego się przede mną fana Skandynawii). Szwecję może mniej urokliwą od Norwegii, zdecydowanie mniej pasującą do określenia "raj na Ziemi" niż Laos, Zelandia czy odwiedzona przejazdem gorąca Kalifornia, co do której tez się przez (krótką) chwilę wahałam, ale piękną surowym pięknem krajów północy, otwartą na imigrantów i zapewniającą obywatelom silne wsparcie socjalne. Kraj, który z dużym prawdopodobieństwem zagwarantowałby mi pracę w zawodzie, a tym samym bezpieczeństwo finansowe mojej rodzinie, możliwość porozumienia w popularnym tam w szkołach języku Szekspira i prawdziwą wolność. A przy tym (last but not least) możliwość praktycznie nieograniczonych wizyt w domu, który zawsze był i będzie TU - w Polsce.
Jedna mała obawa zrodziła się jedynie gdy przypomniałam sobie nienagannie utrzymane trawniki, gospodarstwa domowe, a nawet ulice, które widziałam na każdym kroku podczas rowerowych wypraw wakacyjnych - jak bym się tam odnalazła ze swoim przyrodzonym upodobaniem do tej odrobiny chaosu i niespodzianki nadającej "smaczek" życiu? Mam nadzieję, że Szwedzi mimo pozornego dystansu jednak zazwyczaj (jak wnioskuję na podstawie dotychczasowych doświadczeń) mili, otwarci i tolerancyjni przyjęliby mnie i moją rodzinę ciepło :)
Serdecznie pozdrawiam i życzę, aby nikt z nas nie był zmuszony wybierać nowego miejsca do życia, ale jednocześnie zawsze miał taka możliwość.